Witam, witam!

24 04 2012

Stało się. Wreszcie komuś udało się doprowadzić mnie do stanu, w którym nie mam wyboru: MUSZĘ skomentować publiczną dyskusję, czy też zabrać w niej głos. Na ogół przeciwna jestem blogowym wynurzeniom jak i wynaturzeniom (o fejsbukowym w ogóle nie wspominając) typu „Barca to chu..e!” katole to żydzi! (albo odwrotnie), mohery to bambery, doda ma fajne cycki, a teletubiś to gej”. W dupie mam, jak by to trafnie ujął pewien Staszek. Katastrofy, krzyże, pomniki, kondycja polskiego filmu, polskiej piłki, polskiego szoł-bizu i polskich dróg są mi tak obce, jak Obcy Ósmy Pasażer Nostromo.  Oczywiście na każdy z wyżej wymienionych tematów pogląd mam, ale nie widzę sensu dzielić się nim z całym światem, co ja jestem niby? Dalajlama?

Otóż tak nie pomyślał pewien pan, który poczuł się wielkim autorytetem, czy też „panem od kultury” i podzielił się na portalu GW postanowieniem, że na żaden list, zaczynający się od słów ‘witam” – nie odpowie. OJEJEJKU! JEJKU! OLABOGA!– chciałoby się ręce załamać i zapłakać nad losem biednych odrzuconych młodych nadawców pism do pana Michała Rusinka. Ale nie ma potrzeby, bo to pana Michała moim zdaniem porąbało, a nie ich.

Być może słuszne jest pytanie i dyskusja na temat (nie mi to rozstrzygać), czy zasadne jest użycie tego akurat wyrazu na powitanie w korespondencji internetowej. Nie wiem. Lepszego jednak nie znajduję i dlatego sama często (będąc w „mylnym błędzie”, jak się okazuje) taką formę stosuję. Bo niby co? Szanowny Panie jest OK, przy bardzo oficjalnych listach, jeśli jednak mój adwersarz jest mi osobą znaną, na biznesowym lunchu piłam z nim kawę, a może nawet martini dry, lecz nadal pozostajemy przy formule „ Pan – Pani” to myślę, że szanowanie się przy każdym liście (a mogą przecież jednego dnia być ich dziesiątki) jest przesadne i niepotrzebne. Drogi Panie? No drogi mi może być co najwyżej (a i to z trudem) –  mój ukochany albo mój lamborghini, ale jakiś słabo znany pan – to jednak nie.  Dzień dobry – pewnie by i uszło, ale skąd niby mam wiedzieć, że adresat poczty nie otworzy wieczorem albo w środku nocy? Halo, hello, czesć, siema, jak sie masz… na boga żywego, język wszak też jest żywy.

Czy pan (Szanowny Pan) Rusinek nie zakumał jeszcze (przepraszam wielce – nie zakonotował!) że czasy Bogurodzicy Dziewicy Bogiem Sławienej Maryi mamy już od dobrych kilku wieków za sobą???? I ziszczy nam, spuści nam – dziś może znaczyć coś innego niż kiedyś? Pewne kody kulturowe, symbole i archetypy rodzą się w podświadomości zbiorowej, podobnie jest z językiem, który jest narzędziem, przekaźnikiem ale i przekazem zarazem (teoria McLuhana, znana już PRZYNAJMNIEJ od 50 lat!) i – rzeczony język zmienia się z czasem. Zaakceptować ten fakt może trudno, ale trzeba. Co nie wyklucza dbałości o formę, kulturę i czystość polszczyzny. Kurwiki się przyjęły (na jakiś czas), heja się przyjęło (na jakiś czas), bauns i lans się przyjął (już chyba niestety na stałe),  przyjęło się i witam. I tyle. Moda. Może kiedyś minie. Może kiedyś będziemy pisać do siebie: „Wielcem kontenta, widząc jejmościa przy klawiaturze, jak zdrowie Pani Matki a i czy Chińczyki trzymają się mocno?”

Ale szczerze w to wątpię.

Czepiactwo pospolite – tak bym nazwała całą sprawę z rusinkowym „witam”. Jeśli student źle pisze i się panu Michałowi to nie podoba, to może zwyczajnie w żołnierskich słowach należałoby uświadomić glupiej studencinie, że ma pisać inaczej, a nie strzelać focha. Ja – jeśli bym już miała wybrać, kogo się czepić, to bym raczej wygarnęła dziennikarzom. Szacunek do języka polskiego i przywiązanie do form właściwych mam opanowane nie mniej niż Ann Fadimann (która to wraz z mężem z lubością kolację w restauracji zaczynała od poprawienie literówek i interpunkcji w karcie dań), co nie oznacza, że nie popełniam błędów. (Tych wszak nie robi tylko ten, kto nic nie robi).

Ani nie kończyłam polonistyki, ani nie odpytano mnie na maturze z zasad gramatyki (bo dostałam szóstkę z pisemnej i nie zdawałam ustnej matury), więc braki na pewno mam spore, ale odrobinę wyczucia – jako żywo – też mam. I wyczucie to podpowiada mi, że pan Rusinek jest po prostu arogancki i uczepił się drobiazgu, który na życie biznesowo-kulturalno-epistolarno-mailowe wpływ ma taki, jak ruch dżdżownicy Magdy w Pszczółce Mai na losy Kim Ir Sena.

Mi na przykład w głowie nie mieści się, jak można redagować największą gazetę w kraju, gazetę która ma rzekomo być gazetą dla „inteligencji” i dopuszczać się takich oto edytorskich „kwiatków”:

„Zwłoki w różnych stadiach rozkładu znaleziono na terenie XXX. Sąsiedzi nie mieli pojęcia, co dzieje się w mieszkaniu, dopiero odrażający fetor i wypełzające robaki sprawiły, że sprawą zainteresowała się policja”. – cytuję z pamięci z serwisu Policyjni na GW. Lead wywalony największą czcionką na portalu GW w jakim dziale? Ano: DESER!!!! Smacznego.

Kolejny  kwiatek? News: „Zmarł Włodzimierz Smolarek!” – w jakim dziale? NIE PRZEGAP! Myślałam, że NIE PRZEGAPIĆ można nocy muzeów w Warszawie, dobrego filmu, zorzy polarnej albo zaćmienia słońca, odkrycia naukowego, nagrody Nobla dla Kirgiza, albo faktu, że Polska wygrała mecz z drużyną juniorów Papui Nowej Gwinei… Ale NIE PRZEGAP! Śmierci? Chyba jakaś pomyłka? Śmierć raczej  zasługuje na inny – mniej krzyczący „banerek”. W moim odczuciu, ale nie pana/pani redagujących portal.

Redaktorzy, litości! Naczelni, plis, nie zatrudniajcie u siebie tłumoków! Prasa ma siłę, nie tylko językotwórczą, ale przede wszystkim kulturotwórczą, lub kulturozabójczą.  To co wyczynia, błaga o pomstę, tym większy mój żal, że Pan, Szanowny Rusinek tyle burzy w szklance wody zrobił, wywołując ducha witającego, podczas gdy kultura języka, kultura informacji upadła tak nisko, że niżej się już chyba nie da. Jak to pisał Herbert w trenie Fortynbrasa (dla niewtajemniczonych: Fortynbras to taki gbur, co nie rozumiał Hamleta): „Ani nam się witać, ani żegnać, żyjemy na dwóch archipelagach, a te słowa… ta woda… cóż znaczą, Książe, coż znaczą?”.

Tym mało optymistycznym akcentem – ŻEGNAM.