A jednak dopadł!

24 04 2010

Dół.

I tak się długo trzymałam- pół roku, jakby nie było, minie za dwa dni odkąd się pałętam po tej stronie Atlantyku.

Ale dziś mnie dopadło wszystko naraz. Po pierwsze i najważniejsze dałam ciała na całej linii to znaczy zapomniałam o imieninach Taty. Po tym, jak już zapomniałam o urodzinach a następnie imieninach PT myślałam, że gorzej być nie może. A tu taka ryfa. No i nie pomoże żadne tłumaczenie, że NIGDY nie miałam głowy do dat, a w podróży wymagać tego ode mnie to już w ogóle nie sposób. Jestem wyrodna córka i basta, idę zaraz posypać głowę popiołem. Ale co to pomoże?

Z Polski docierają wieści że totalny burdel z pitami, tak to jest jak się pracuje dla 10 pracodawców, niektórzy na ten przykład, twierdzą ku memu zdziwieniu, że wcale dla mnie pitów nie mają… a teksty moje pod szyldem rzeczonych pracodawców można przecież przeczytać w necie. To jak??? Do 31 zostało kilka dni ale co ja tu z Peru zdziałam?

Nie koniec na tym. Dziś przez cały dzień nie działała moja karta. Nie ma połączonia z fucking bankiem. Fajnie, tylko, że jutro jadę na 2 dni do Canionu Colca i muszę mieć kasę. Więc nastawiłam na 6 budzik i rano zrobię kolejną rundę w nadziei na sukces. A co, jak nie zadziała?

Poza tym w głupi i nielogiczny sposób minęliśmy się dziś z Javierem ( i to z mojej winy), więc się nawet nie pożegnamy, a ja wyszłam na jakiegoś polskiego niewychowanego buraka.

Na dodatek rano zadzwonił Ender z Kolumbii i oznajmił, że za chwilę wyrusza do Ciudad Perdida i czy na pewno jestem zdecydowana jechać do Buenos Aires, bo on ma propozycję, że mi kupi bilet z Limy do Santa Marta. No nawet się przez chwilę zawahałam. Gdyby nie fakt, że obiecałam Tierralatinie zupę pomidorową w Buenos….

Jak poszłam do sklepu po prowiant i wodę na jutrzejszy trek, to mi kazdy złośliwy Indianin jakoś pod nogi wchodził, w sklepie na mnie dzieci wpadały, wszyscy jacyś się i brzydcy i źli zdawali. Kurwy polskie latały, oj latały.

Papieru toaletowego mi nie dali w hotelu.

I pokoju nie posprzątali.

Kasa mi się kończy.

Nie znalazłam dziś pralni – na trek zabioram ostatnie czyste ciuchy, a jak wrócę – to zmienie się w kloszarda.

Poparzyl mnie prysznic (mam do wyboryu wode zimna jak diabli albo wrzątek. Skacząc jak pchła pod prysznicem próbowałam się umyć, ale tylko się poparzyłam. Wygrała woda lodowata. Ach gdzie te czasy, gdy się śmiałam jak mysz do sera na widok zimnej wody w 45 stopniowym kolumbijskim upale?)

W tajemniczy sposób zniknął z plecaka nowy nieużywany hamak z moskitierą oraz krem vichy dowieziony przez PT. A sprzątaczka jakieś takie od paru dni ma gładsze lico…

W TV za godzinę lecą Matrioszki- jakiś słynny dokument o rosyjskich dziwkach, a ja muszę spać, bo mam się zerwać o świcie.

Siedzę sama i smutna i nawet nie mogę z nikim pogadać bo u Was tam teraz 6 rano.

I w ogóle to nikt do mnie nie pisze!!!!! Jasne, ja tu mam same wisienki na torcie, palemki w drinkach, romansuje ile wlezie i używam życia, normalnie cud miód maliny, wino, kobiety i śpiew.

A co w Polsce może być interesujacego? Jeśli jeszcze raz dostanę maila, że nic się nie dzieje, albo że sorki że nie piszę, bo praca i praca… to zacznę wyć. Otóż INTERESUJE mnie co słychać w Polsce, co słychać u Przyjaciół i Rodziny. A Admin to już przechodzi samego siebie, bo na moje rozpaczliwe maila PO PROSTU WCALE NIE ODPOWIADA.

Więc proszę mnie zrozumieć, że Peruwiańczycy dziś wydali mi się orkami a Peru Mordorem.

Jutro idę w góry i mam nadzieję, ze jakiś kondor mnie weźmie i porwie do Krainy kurna Szczęśliwych Elfów!





I twoją matkę też!

24 04 2010

Wcześniej czy później musi skończyć się przynudzanie o zabytkach, kokainie, lamach, kwiatkach, ptaszkach i innych podróżniczych pierdołach. Czytelnik przecież (jak mi powtarzano w każdej gazecie, w jakiej pracowałam) potrzebuje Potu, Krwi i Łez – ale to po drugie. A po pierwsze? SEKSU!

Ciśnienie krwi skoczyło? To zaczynamy. Zaczniemy od… miłości.

Nie ma co ukrywać dłużej że latynosi mają krew gorącą i wrzącą, a mit latinolovera tak sam z siebie to się nie wziął. Ale nie w tym rzecz. Oni (jak już kiedyś pisałam) umierają z miłości. Między innymi do mnie oczywiście ;-)

To już wiemy. Nie wiemy jednego: dlaczego trup męski na mój widok się ściele tak MŁODY?

Że 13 lat młodszy ode mnie Colombiano stracony jest dla świata, wkuwa polskie słówka i poluje w tropikach na puchową kurtkę, którą ma zamiar zabrać do Polski w sierpniu zamiast romansować ze swoimi Manuelami i Consuelami to jasne, przyjęte do wiadomości. No trudno, tak wyszło, pogodziłam się z tym uznając za wypadek przy pracy.

Ale wczoraj udałam się na tańce z Javierem młodszym ode mnie o lat… 15!

Javier to uroczy młody człowiek, posiadacz pięciu koni, w tychże zakochany, spokojny, w świecie nieco bywały (w Chile był i w Boliwii), uprzejmy, dobrze wychowany (no płakać mi się chce ze wzruszenia jak mi tak drzwi od taksówki otwiera, pyta czy nie zmarzłam, czy mi się podoba muzyka i czy aby dymu za dużo nie ma…). Javi pracuje z końmi, uczy jazdy konnej i jeździ z turystami na wycieczki w siodle. Jak pomykalismy na konikach, zaczął delikatnie:

  • Czy mój kolor włosów jest naturalny? (nie)
  • Czy kręcą mi się same z siebie czy ze szczotki (z siebie)
  • Czy mam męża (nie)
  • Jak to możliwe?! (możliwe)
  • Ile mam lat (…) (dla bardzo dociekliwych czytelników: Nie dwadzieścia niestety. 30 też już nie;-(. Ale JESZCZE nie 40, hopsa, hopsa!

Że co??????? Tu się Javier nogą przeżegnał, ale zaraz wypalił : nie wyglądasz na swój wiek. I w ogóle wiesz, taka jesteś ogromnie sympatyczna. (no jestem, fakt ;-)

Niegroźnie zabrzmiało, więc na kolejne pytanie quizowe, czy lubię tańczyć, odparłam zgodnie z prawdą, że szalenie.

No i wylądowalismy wczoraj w klubie Zoom. Kocham Amerykę Pd, za to m.in.że tu na tańce przychodzi się ŻEBY NAPRAWDĘ TAŃCZYĆ! Nikt nie kisi ogóra przy stoliku, stoliki puste z pełnymi drinkami (kto by tam miał czas je pić!), a wszyscy wylewają siódme poty na parkiecie. Merengue, salsa, najpopularniejsza tu cumbia, bambucos, reggeton i… uwaga! Ani grama vallneato!!! Hurra! A najlepszy z najlepszych jest tradycyjny taniec boliwijski. Który tańczy się też w Puno i w Cuzco oraz jak się okazuje… na imprezach. (zapomniałalm jak się ten taniec nazywa! Może Ruda wie?)

To tak jakby ktoś w polskim klubie zapodał swojską poleczkę albo oberka. Ach jakie to było piękne. Panowie skaczą naokoło pań jak koguty, czy bociany raczej, podskakując na jednej nodze a panie, hulaj dusza, coś tam nóżkami wydziwiają, ja też wydziwiałam, tak jak umiałam.Javier ujęty pod boki, czasem zamaszyste ruchy ręką nad głową wykonywał jakby machał do kogoś – no ubaw po same pachy!

Jak przeszło do salsy, było jeszcze fajniej, żadne tu Tańce z gwiadami i jazdy figurowe miejsca nie mają, ja jedyna na szpilkach – się wygłupiłam, a reszta po prostu przychodzi i biodrem kręci, ale jak kręci!!! Tu akurat trafiła kosa na kamień, bo kręcić w stylu dowolnym to ja potrafię też, HA! (a podobno na koniu mam „dobry dosiad”, proszę sobie te dwa fakty samemu złożyć do kupy). Javier dzielnie dotrzymywał mi towarzystwa i chyba przynosiło mu to wiele radości. Mi zresztą też. (Co nie jest bez znaczenia, młodzieniec JEST ODE MNIE WYŻSZY!!! A to tu niebywałe przy moim 1,62 i jeszcze na szpilce!).

A potem puścili Abbe i wtedy to już naprawdę zostałam Królową Nocy.

Kolejka się do mnie ustawiła panów, ale ja miałam całkiem poważną wymówkę: „Przepraszam ale jestem z mężczyzną”.

Haha. Z pacholęciem raczej. Ale myślę tak sobie, że znam kilku polskich panów, co by się od peruwiańskich pacholąt uczyć mogli kindersztuby. Aż zal ściska że nie dysponuję nastoletnią córka zaraz bym ją Javierowi wystawiła.

Reasumujac, Javier zerka i spogląda, czasem wzdycha i już się na dziś znowu zapowiedział (jutro na szczęście uciekam wreszcie do Kanionu Colca).

Tymczasem… z Rubenem była całkiem inna historia. Opowiadam:

Ruben na Kozetce (rzecz dzieje się kilka miesięcy temu, w Wenezueli w okolicy delty Orinoko)

Ciudad Boliwar. Zapyziałe nic. Uliczki przecinające się pod kątem prostym tworzą siatkę labiryntu. Jedyny punkt orientacyjny to rzeka. Mętna, szarobura, szeroka i leniwie przepływająca przez miasto. A raczej obok niego. Paseo del Orinoko, arkady i podcienie pamiętające czasy Bolivara… nic tu poza tym nie ma, no nic. Przepraszam, jest Uniwersytet, na którym studiuje Ruben.

Ruben ma 23 lata i uczy się „na geologa”. Pracuje w hostale, gdzie się zatrzymałam. Przysiada się do mnie popołudniową parną porą, kiedy próbuje znaleźć w przewodniku jak dojechać stąd do Valencii i wypala z grubej rury:

-Sądzisz, że jestem brzydki?

Skądże. Wenezuelska średnia krajowa. Żadne panie cuda na kiju, ale Quasimodo to on też nie jest.

-Dziewczynom się nie podobam- wyjaśnia Ruben i wzdycha ciężko. – Mówią, że jestem brzydki. One wszystkie tylko lecą na kasę. – rozkręca się chłopak. – A ja nie patrzę na ich piersi, an i na ich usta, ani na ich urodę. Potrzebuję zrozumienia…

No ładnie. Ruben lat 23 potrzebuje zrozumienia, a ja ledwo rozumiem jego wenezuelski sepleniący espaniol!

I niby co? Rubenowi najwyraźniej to nie przeszkadza. Dopytuje się czy dziewczyny w Polsce są też takie „interesowne”.

Niektóre… Opowiadam mu o filmie Galerianki. Temat Rubena wciąga coraz bardziej. Zaczynamy wspinać się na tematy nieco bardziej,… semantyczne.

  • A jak się nazywa amigo, z którym się uprawia seks?
  • Novio (narzeczony) – mówię.
  • Ale nie – drąży Ruben. – Taki amigo, z którym tylko seks uprawiasz.
  • Hm… Chyba… amigo. Ale… właściwie.. to czy ja wiem, czy w Polsce się uprawia seks z przyjaciółmi? No jeśli tak, to chyba sporadycznie. – Boyfriend.- decyduję.- Mi chico. Mój chłopak.Ruben chce wiedzieć jak najwięcej o życiu seksualnym dzikich (Polaków).
  • Taki no wiesz – na jedną noc.- uzupełnia pytanie.

A taki to Para Una Noche. (Chyba?)… Uff, jakoś się udało wybrnąć z opresji. Ale Ruben zaraz zaczyna od nowa:

-A jak kończą ze sobą, to co wtedy mówią?

-A to zależy… Staram się przypomnieć sobie, co mówiłam moim byłym jak kończyliśmy ze sobą… Mówi się: Adios- nie mam siły już na te gadki.

Ruben macha ręką: – Nie, nie, chodzi mi o to ze jak chica krzyczy A! A! A! JAK KOŃCZY! … to jak to się mówi w Polsce?

No dopiero wtedy zastrzygłam uszami i dotarło do mnie o co młody pyta.

– Jak kończy w Polsce dziewczyna, to wiesz co krzyczy? – Ruben aż się podniósł z krzesła… -Siiii…???

– Nie wiesz Ruben, no pomyśl…

Nie wiedział.

– Krzyczy: A! A! A!

Rozczarowało go to chyba.

Zabrałam swoje grabki i skierowałam do pokoju.

– Jakbyś chciała to moglibyśmy spędzić razem jedną noc- wypala na koniec Ruben, lat 23.

………………………

No i na koniec ja mam pytanie o co chodzi z tymi młodzieńcami na tym kontynencie? Czy oni by nie mogli działać w swoim targecie? Czy może ja już wyglądam na zdesperowaną starą raszple z tych co to około 60-tego roku życia, znudzone wyjeżdżają na seks-wakacje do Gambii, by pod palmą słuchać czułych słówek młodych Murzynków o hebanowych ciałach, podczas gdy ich równie znudzeni mężowie zabawiają się z jinteras na Kubie lub z małoletnimi dziewczynkami w Tajlandii a w wolnych chwilach czytają Huellebecka? Patrzę w lustro. Nie. Na taką raszplę nie wyglądam.

To może przeciwnie: wzbudzam uczucia opiekuńcze, jak dziewczynka z jedną podkolanówką opuszczoną do kostki i wielkimi kokardami. Taka mala, taka sama…. Nie. To też nie to. No way.

Hm… Mam pewne podejrzenie. Wszyscy oni są po prostu fanami kultowego filmu „I twoją matkę też”!!! I wcielaja w życie podobne scenariusze.

A tak całkiem na marginesie: makijaż naprawdę postarza. Ja paraduję od pół roku nieomal całkiem saute i proszę jakie mam efekty!:-))))))





Peru – la mas turistico

18 04 2010

Proszę już na mnie nie krzyczeć, że się zaniedbuję blogowo. To fakt, przyznaję i biję się w wątłą pierś. Już tłumaczę w czym rzecz. Od dwóch tygodni podróżuję w towarzystwie PT, który dojechał tu jeno na niecałe trzy marne tygodnie. Więc wbiłam się i ja w turystyczne kapcie i pomykamy od wycieczki do wycieczki, z gór w doliny, a z dolin znowu na szczyty (i to niemałe – 4500mnp).. A gdy nie pomykamy, to grzejemy brzuchy na tarasach wypaśnych restauranów, sącząc leniwie vino tinto i chłonąc peruwiańskie klimaty.

Jak przystało na rasową turystkę zakupiłam trzy jaskrawe obrusy, dwie pary skarpet z lamy, widowiskowy sweter z alpaki oraz worek indiańskich paciorków, zrobiłam zdjęcia cierpiącym na otyłość morskim lwom, które tu nazywa się wilkami oraz małym komicznym pingwinom Humboltda, które mogłyby z powodzeniem wystąpić w Ukrytej Kamerze. (Lwy morskie mogłyby za to zastąpić chór, z którym występuje Piotr Rubik, rany! Jak one śpiewają!!! Ryczą właściwie, ale z zaangażowaniem godnym Rubika własnie!).

O totalnym Mapim (czyli Machu Picchu), o tym jak zamiast przejść po bożemu po moście nad rzeką – przejść nijak nie mogłam bo most zerwany – posunęłam nad rzeką na linie, o tym jak nie spotkałam Rudej w Cuzco ;-(, o dzielnym Carlosie, który łowił rekiny i o mało nie zginął przez ośmiornicę oraz przez wielkiego kalmara, który wsadził mu macki do nosa, o pani która rąbała tasakiem kozę z autobusie, o indianach – singlach z wyspy Taquile i o cepeliadzie z pływającej trzcinowej wyspy Uros na jeziorze Titicaca – najwyżej położonym żeglownym jeziorze na świecie (3820 m.n.p.m) i ich mieszkańcach, którzy odpływającym statkom śpiewają na do widzenia „Vamos a la playa”, o peruwiańskich balladach (Historia Gregoria – który podróżował choć nie miał butów i zamarzły mu nóżki, więc podążał swoja drogą na rękach… wywołuje we mnie kołatanie serca).

O śwince morskiej, którą spożyłam, takoż o schabie z alpaki wolę nie pisać, bo obawiam się protestów hodowców chomików, szczurów i innych świnkopodobnych. Ale to nie ja wymyśliłam, tylko marynarze hiszpańscy, którzy ze świnek czynili sobie żywą rezerwę żywności. Gdy brakowało suszonego mięska na statku – świnka dostawała w łeb i był świeży obiad. Ale jak ktoś nie musi – moim zdaniem nie warto. Smakuje… jak mydło. Takie mięsko kurczakowo-rybne krokodyla na Kubie to i owszem warte było grzechu, ale to szczurobodobne.. No jakoś mnie nie przekonuje.

Alpaka zaś smakowała jak sarnina, ale żal tych oczu czarnych, więc powtórki nie było i nie będzie. Za to nadziewane ziemniaki – poezja. Nadziewają ci ziemniaka ( a w Peru, jeśli dobrze zapamiętałam jest 156 odmian kartofla czy innego patata) warzywami, rodzynkami, mięsem – całość pieką i polewają ostrym sosem. Podobnie postępują z rocoto – rodzajem baaaardzo pikantnej choć zdradliwej papryki. Zdradliwej bo wygląda identycznie jak zwykła polska czerwona papryka a daje do pieca – niczym meksykańskie jalapenio. Tą nadziewa się mięsem mielonym z orzechami i winogronami, kminkiem i czym tam jeszcze i zapieka z serem w piekarniku. Zupa kreolska z wołowiną, mlekiem, majerankiem i wbitym jajem też kusi zapachem…

Sama nie wiem jak schudłam siedem kilo od wyjazdu z Polski. Przecież jedną trzecią czasu w tej podróży spędzam na kulinarnych perygrynacjach! Jestem w Peru, więc brakuje mi jeszcze tylko… kondora. Jutro jedziemy na konną wycieczkę, może się ptaszysko napatoczy… Jesteśmy w Kordylierach, w Arequipie, tuż obok zjawiskowego kanionu Colca, nad którym krążą czuwające nad całym Peru kondory…

A bardziej barwnie (bo z fotami) i rzetelnie o Peru obiecuję napisać jak tylko PT opuści AMPEDE. Czyli już pojutrze.