Ciekawe… czy gdybym urodziła się w innych czasach i jako chłopak, zostałabym piratem? A może bohaterem powieśći łotrzykowskiej. Zabijaką lub wykidajłem. Czy snułabym się od portu do portu, zaciągała na statki, a może wyruszyła z konkwistą i na dziobie jakiejś łajby śpiewała arie z Caruso i wołała: Jam jest Aquirre, gniew boży!
Jest taka piosenka: „Jeszcze się tam żagiel bieli, chłopców którzy odpłynęli.(…)
Bo męska rzecz być daleko, a kobieca – wiernie czekać.”
Coś mi tu w tej piosence nie grało… Że kobieca to niby czekać???!! Never! Ja tam zawsze jak bawilismy się w Czterech Pancernych chciałam być Jankiem!
A lektury? To Tomek Sayer miał przygody, to Tomek Wilmowski szalał na Czarnym Lądzie, to chłopaki mieli porozbijane kolana i mieli fajnie! A ja – dziewczynka uwielbiałam bawić się globusem i gdy moje koleżanki szalały na szkolnych dyskotekach i podbierały mamom szminki, ja na bosaka zakradałam się po szczaw rosnący nad znaną Smródką. (Pamiętać to może tylko Gabi!). I jeszcze ten dreszcz emocji, kiedy przeczytałam w „Awanturze o Basię” Kornela Makuszyńskiego, że tacie Basi dzikie ludy zmniejszyły czaszkę. To była pierwsza poważna nierozwiązywalna dla mnie TAJEMNICA. A potem Greyl-Owl Szara Sowa i jego Sejdżio i jej bobry, Jack London i Currwood, kanadyjska tundra, grizzly, szare wilki … Wtedy byłam już trochę starsza i marzyłam, że zostanę żoną trapera, a nie samym traperem ;-)
Tych tajemnic, przezyć z dzieciństwa szukam do dziś. Dlatego wolę jechać sama i narażać się na trudy i niewygody, niż podróżować z rezydentem, all inclusiv i bandą wydurniających się animatorów oraz turystami czyhajacymi tylko na darmowe drinki (uległam dwa razy namowom znajomych i pojechałam do resortu. No cóż, powiem krótko: to nie dla mnie. Nie lubię plastikowych kubeczków.)
Mam tylko jeden problem. Jestem zachłanna. Wjeżdżam do kraju i jeśli podoba mi się on – już wiem, że mam za mało czasu, żeby poznać go, posmakować, zrozumieć. 3 dni w Salcie… za dużo! – myślę sobie, przecież tak ogromna jest ta Argentyna. Ale jak miło gawędzić przy popołudniowej herbacie z gospodynią, jak miło snuć się po brukowanych uliczkach, jak dobrze – odpocząć, wyspać się i chłonąć CYWILIZACJĘ.
Dziś jednak koniec i kropka. Mam już bilet i jadę (23 godziny!, taki to malutki kraik…) na granicę z Brazylią, zobaczyć te słynne wodospady. Kiedy myślę o powrocie, zaczyna mnie nosić. Tak, wiem, jest się z czego cieszyć, lato w Polsce jest urocze. Ale tylko na chwilę. A potem już mi się marzy dla odmiany Zambia i Uganda. Mam zamiar namówić panią Wandę (vide zakładka Spotkania) na wspólny wypad… Ona marzy, żeby tam wrócić, ale jest już leciwą dama i przydałoby się jej towarzystwo w podróży. Chciałaby odwiedzić przyjaciół z misji, a ja chciałabym zobaczyć Jezioro Wiktoria. No i jak to złożyć do kupy…
Ale przecież i ten ląd to dopiero Pierwsze Koty za Płoty. Ja Ampede tylko uszczknęłam, skosztowałam ledwie.
Wracam tu, to już postanowione. Kolejna podróż to będą tylko trzy ale za to jakie (!) kraje. Chile, Argentyna i Brazylia (Ania – Polcię bierz pod pachę i jedziemy na karnawał!). Kiedy? Nie wiem. Na początek wracam do Kolumbii. Kiedy? Też nie wiem. Nie lubię się spieszyć. Wszystko ma swój czas. Ale nie będę biernie czekać. Gdy nadejdzie ta Fala, która ma mnie porwać, będę o tym wiedziała. O tak. Zaczynam już jej wypatrywać;-)